Autor | Mateusz Uścinowicz
Po kilkunastu latach przerwy impuls natchnął mnie, żeby powrócić do modelarstwa. Kiedyś zajmowałem się głównie pojazdami militarnymi i figurkami w skali 1:35. To będzie moje pierwsze podejście do modelu samochodu cywilnego. Po przewertowaniu dostępnych w sklepach modelarskich opcji w niezbyt wygórowanych pieniądzach jak na pierwszy tego typu model, wybór padł na Ferrari Testarossa od Tamiyi. Założenie było takie, żeby złożyć go z pudełka jako model treningowy, poprawnie, bez żadnych modyfikacji. Jednak przeglądając rozmaitą dokumentację zdjęciową nie mogłem się oprzeć próbom dodawania elementów, które zbliżyłyby model do jego rzeczywistego odpowiednika. Nie znajdziecie tutaj waloryzacji w postaci gotowych elementów fototrawionych, wszystko staram się robić domowymi sposobami z materiałów w miarę powszechnie dostępnych. Dodatkowo będzie to moja pierwsza styczność z aerografem. Zakładam, że nie uda mi się uniknąć mniejszych lub większych błędów. Podczas ich eliminowania zapewne pojawi się sporo przemyśleń oraz wniosków, z którymi chciałbym się na bieżąco dzielić.
Samochód został zaprezentowany po raz pierwszy podczas salonu w Paryżu w październiku 1984 r. Projekt Pininfariny zastąpił produkowany przez 20 lat model Berlinetta Boxer. W dużym stopniu zerwał z tradycją i wprowadził świeżość w designie Ferrari. Charakterystycznym elementem były drzwi, które swoją konstrukcją przypominającą żaluzję doprowadzały powietrze do znajdujących się za kabiną kierowcy chłodnic.
Źródło: ferrari.com
Elementem, który wywoływał nieco kontrowersji było lusterko boczne (jedno), zamontowane w połowie wysokości słupka A kierowcy. W późniejszych latach zmieniono to i zaczęto montować dwa lusterka w drzwiach. Konstrukcja auta oparta była na stalowej ramie, a motor zastosowany to płaska dwunastka, czyli dwanaście cylindrów o kącie rozwarcia 180°, zapewniająca moc 390KM przy pojemności 4,9l. Nadwozie natomiast, wykonane było głównie z aluminium oprócz stalowych drzwi oraz dachu. Auto wyposażone było w charakterystyczne pięcioramienne, co ciekawe, metryczne felgi z centralną nakrętką. W ’88 zastąpiono je jednak calowymi felgami mocowanymi na pięć śrub.
Źródło: ferrari.com
Prace zacząłem od silnika, który jest w modelu Tamiyi naprawdę mocno szczegółowy.
Po sklejeniu kolektorów dolotowych pozostały spore szpary, które zaszpachlowałem szpachlą Wamodu. Tylko taką akurat posiadałem. Jest naprawdę trudna w nakładaniu, nie chce się łapać plastiku. Dodatkowo przy szlifowaniu lubi się kruszyć, dlatego postanowiłem zainwestować jednak w szpachlę od Tamiyi.
Postanowiłem odejść nieco od pierwotnych założeń zrobienia modelu z pudełka. Kable zapłonowe to element, który mocno ożywia model i nie mogłem się powstrzymać przed tym krokiem. Długo szukałem odpowiedniego materiału, z którego mógłbym je wykonać. Tym co mnie ograniczało była średnica otworu, do którego wchodzi wiązka kabli. Rozwierciłem ją maksymalnie, jednak biorąc pod uwagę fakt, że wchodzi tam aż 6 kabli (w końcu mamy do czynienia z silnikiem dwunastocylindrowym) maksymalna średnica jednego kabla nie mogła być większa niż 0,4 mm. Dodatkowo przewody musiały być na tyle elastyczne, żeby dały się mocno powyginać. Po wielu próbach z różnymi kablami, a nawet z drutem cynowym wybór padł na kabelki miedziane. Pomalowałem je pędzlem akrylem Tamiya XF-7, najpierw na próbę żeby sprawdzić czy farba w ogóle będzie się ich trzymać oraz czy nie popęka podczas gięcia. Efekt mocno mnie zaskoczył, bo farba okazała się naprawdę elastyczna. Wtyczki kabli zapłonowych wyciąłem z izolacji zdjętej z kabla i wkleiłem na miedziane kabelki klejem cyjanoakrylowym. Zacząłem się jednak zastanawiać jak później przykleić kable zapłonowe do pokrywy zaworów w estetyczny i jednak dość trwały sposób. Zrobiłem próbę na plastiku z wypraski – połączenie miedzi i plastiku za pomocą cyjanoakrylu było na tyle nietrwałe, że musiałem poszukać innego sposobu. Postanowiłem powycinać niewielkie przelotki z izolacji od innego kabla, które następnie włożyłem na pomalowane kable zapłonowe. Próba połączenia ich za pomocą kleju CA wyszła bardzo dobrze. Zaletą dodatkowo był fakt, że w rzeczywiste kable zapłonowe były mocowane do pokrywy zaworów w podobny sposób.
Tak przygotowane kable trafiły na półkę i czekają na swoją kolej, aż pokrywy zaworów będą gotowe na ich montaż.
Następnie wszystkie części pokryłem podkładem Mr. Finishing Surfacer 1500 White. Blok silnika i wszystkie srebrne elementy pomalowałem akrylem Tamiya XF-16. Jest ona dość specyficzna. Przy rozcieńczeniu 1:1 kładąc dość suchą warstwę aerografem zdarzyło mi się, że jedna z kolejnych warstw pokryła element swego rodzaju metalicznym pyłem powstałym z drobinek farby. Dlatego zdecydowanie lepiej rozcieńczać ją mocniej. O ile na małych elementach jest to trudne do zauważenia, to na wydechu widać było to dość mocno.
Oryginalnie przy sprzęgle znajduje się charakterystyczna blaszka. Wyciąłem ją z aluminium z puszki po napoju. Otwory nabiłem ostrymi zakończeniami pęsety. Próbowałem je wywiercić wiertarką ręczną, jednak przy tak małej średnicy materiał okazał się zbyt twardy. Naroża zaokrągliłem pilnikiem. Dodatkowo odtworzyłem wlot przy sprzęgle, który w modelu Tamiyi jest jedną bryłą z całym blokiem silnika. Tutaj już w ruch poszła wiertarka ręczna z wiertłem 0,4mm i pilniki.
Silnik oraz kolektory wydechowe potraktowałem washem Tamiya Panel Line Accent Color Black.
Instrukcja zaleca, aby filtr oleju pomalować na niebiesko (X-4). Mimo, że w Testarossie były montowane filtry w takim kolorze, to jednak najczęściej spotykane były białe z charakterystycznymi niebieskimi pasami od firmy UFI. Właśnie takie malowanie postanowiłem zrobić u siebie.
Zarówno pokrywy zaworów jak i kolektory dolotowe posiadają srebrne ożebrowanie z czerwonym wypełnieniem. Długo zastanawiałem się jak podejść do tego tematu. Malowanie ich pędzlem odrzuciłem w pierwszej kolejności. Nie spodziewałem się, że osiągnięty efekt spełni moje oczekiwania. Ostatecznie oba elementy pomalowałem najpierw srebrnym akrylem Tamiya XF-16, a po wyschnięciu czerwoną matową emalią od Revella nr 36. Następnie żebra przetarłem delikatnie patyczkiem higienicznym nasączonym White Spiritem. Czerwona farba w tych miejscach ładnie zeszła odsłaniając srebrny kolor. Rozcieńczalnik do emalii nie zmywa akryli (chyba, że zaczniemy mocno je trzeć, wtedy może dojść do takiej sytuacji), dlatego wtedy warto stosować dwa rodzaje farb.
Kable zapłonowe trafiły na swoje miejsce. W kolektorach dolotowych wywierciłem otwory na wychodzące z nich przewody, które wykonałem z cienkich kabelków, a opaski zaciskowe zrobiłem z blaszki aluminiowej po puszce coli.
Po pomalowaniu ramy i tłumika wydechowego przyszedł czas na sklejenie ich ze sobą. Spasowanie tych elementów okazało się wcale nie takie oczywiste, w jednym momencie trzeba było zgrać ze sobą silnik, tłumik i kolektory wydechowe. Najłatwiej byłoby jako pierwsze przykleić silnik do ramy, jednak wtedy niemożliwe byłoby wstawienie tłumika, bo otwór w ramie byłby za wąski. Dlatego tłumik tymczasowo przykleiłem do ramy taśmą klejącą, następnie skleiłem silnik z ramą, do którego przykleiłem kolektory, które następnie połączyłem z tłumikiem. Natomiast tłumik do ramy przykleiłem na samym końcu.
W międzyczasie zająłem się pozostałymi elementami komory silnika.
Na zdjęciach prawie już kompletny silnik. Do kolektora dolotowego doszedł wąż, który zrobiłem z bawełnianego sznurka pomalowanego na szaro. Opaska zaciskowa, tak jak poprzednie, to aluminium z puszki.
W zbiorniku płynu chłodniczego Tamiya poskąpiła korka, dlatego wykonałem go samemu. Do tego doszły przewody, które zgadzają się z tymi w oryginale, oraz dołączona do zestawu kalka tabliczki znamionowej.
Kolejnym elementem, który Tamiya nie najlepiej odwzorowała jest wlot powietrza. Gumowy rękaw był wykonany tylko po bokach, natomiast od góry go kompletnie nie było. Nie wiem czy to uszkodzona lub źle zaprojektowana forma wtryskowa czy jedynie wada mojego egzemplarza. Braki uzupełniłem izolacją z kabla, którego średnica idealnie pasowała. Dodałem też samodzielnie wykonane opaski zaciskowe.
Ścianę grodziową pomalowałem akrylami Tamiyi. Przykleiłem także imitację izolacji termicznej. W modelarstwie samochodowym zazwyczaj do tego celu używa się sreberka z papierosów, ale w związku z tym, że miałem spore trudności żeby je dostać, zastosowałem sreberko od gum do żucia. Przyklejone zostało na taśmę dwustronną. Przy klejeniu nie przejmowałem się zbytnio powstającymi fałdami, bo w oryginale także takie występują. Na zbiornikach paliwa pojawił się wash Tamiya Panel Line.
Zająłem się przygotowaniem kasty. Wszystkie niedoskonałości przeszlifowałem pilnikami oraz papierem wodnym 1500 i 2000. Wcześniej obrysowałem wszystkie linie podziału, tak żeby widzieć do którego poziomu się zrównać. Następnie delikatnie je pogłębiłem. Więcej uwagi musiałem poświęcić uszczelkom przedniej szyby, bo w tym miejscu linia podziału widocznie zanikała, ale udało się to jakoś wyprowadzić. Ogólnie spasowanie modelu jest bardzo dobre, poza jednym elementem. Tylna klapa odstaje w miejscu łączenia z krawędzią dachu. Można to delikatnie skorygować przyklejając dość ciasno zawias, ale i tak pozostaje szczelina.
Aby uniknąć późniejszych problemów montażu lusterka wykonałem jego dodatkowe mocowanie.
W wywiercony w lusterku otwór wkleiłem niewielki drucik, który zostanie wpasowany w otwór nawiercony w słupku A.
Felgi były już fabrycznie chromowane i wyglądały na tyle dobrze, że postanowiłem tę powłokę zostawić. Pomalowałem jedynie, tak jak z resztą mówiła instrukcja, kapselki i śruby X-11 chrome silver. Po doświadczeniach z malowaniem wydechu akrylem X-11 od Tamiyi, który zostawił powłokę z widocznym ziarnem postanowiłem spróbować z emalią od tego samego producenta.
Farbę oczywiście nałożyłem aerografem. Emalia w tym kolorze spisuje się o wiele lepiej od akrylu. Powierzchnia jest jednolita i ładnie odbija światło. Już po otwarciu słoiczka widać ogromną różnicę między nimi – akryl wygląda jakby pływały tam srebrne drobinki przypominające brokat, natomiast emalia wyglądem przypomina płynny metal.
Na koniec doszedł jeszcze czarny wash. Jednak, jako że malowałem emalią, nie mogłem użyć tutaj Panel Line’a od Tamiyi, który również jest emalią. Wash zawsze musi być farbą innego typu. Gdybym zastosował Panel Line’a to przy zmywaniu usunąłbym również farbę z dekielków, dodatkowo rozcieńczalnik zawarty w takim washu mógłby się wgryźć w emalię z warstwy niżej. Aby tego uniknąć zrobiłem swój własny wash z farby akrylowej. Czarny półpołysk X-18 mocno rozcieńczyłem alkoholem izopropylowym. Do malowania aerografem używam Mr Hobby Laquer Thinnera, jednak on działa również na emalie, dlatego w tym wypadku użyłem delikatniejszego izopropylu.
Lampy pomalowałem pędzlem farbami typu clear X-26 oraz X-27. Nałożyłem dwie grube warstwy od wewnątrz. Zamiast malować klosze lamp na kaście zastosowałem sposób, który podpatrzyłem na kanale International Scale Modeller na Youtube (LINK). Srebrną farbę (w tym przypadku emalię X-11 z powodu opisanego wcześniej) nałożyłem bezpośrednio na lampy od wewnątrz. Szczególnie dobry efekt daje to przy lampach pomalowanych wcześniej clearem. Do przednich świateł doszedł jeszcze wash w miejscach, w których w oryginale znajdują się uszczelki.
Podwozie zostało pomalowane, a więc silnik mógł wreszcie trafić na swoje miejsce. Do przyklejenia ramy silnika musiałem podejść kilka razy. Po czasie zwyczajnie się odklejała od podwozia. Masa całego silnika jest dość spora, a punkty styku do przyklejania małe. Tamiya Extra Thin Cement po czasie puszczał w niektórych miejscach. Jednak sprawę rozwiązał gęsty cyjanoakryl. Swoją drogą zacząłem go stosować do klejenia pomalowanych elementów i jestem bardzo zadowolony z tego rozwiązania. Można go nałożyć bardzo niewiele i precyzyjnie, a siła trzymania jak to CA, jest bardzo dobra. Tamiya Extra Thin Cement jest świetnym klejem do łączenia niepomalowanych elementów, jednak przy tych już gotowych trzeba być bardzo ostrożnym, bo może narobić wiele szkód. Klej rozpuszcza farbę, a w dodatku jest bardzo rzadki, więc jedna kropla może bardzo łatwo zawędrować tam gdzie tego nie chcemy. Mi się to właśnie przydarzyło przy podwoziu w momencie klejenia silnika, dlatego musiałem je miejscami prysnąć raz jeszcze.
Podwozie skończone, więc zabrałem się za wnętrze. Deska pomalowana podkładem, a następnie mieszanką akrylowych X-9 i XF-10 (proporcja 1:1), czyli brązowego połysku i matu – dokładnie tak jak jest to w instrukcji. Na koło kierownicy trafiła kalka znaczka Ferrari, na którą naniosłem lakier UV utwardzony później lampą do paznokci. Z przezroczystego arkusza tworzywa wyciąłem szybkę, która trafiła przed kalkę zegarów. Zostawiłem między nimi niewielki odstęp, co daje poczucie trójwymiaru. Szybka też zupełnie inaczej odbija światło. Szkoda tylko, że nie będzie zbyt widoczna po złożeniu całego modelu.
Na przygotowaną wcześniej kastę trafił podkład Mr. Finishing Surfacer 1500 White rozcieńczony 1:2. Powłoka wyszła całkiem gładka, jednak przed nałożeniem koloru na pewno jeszcze ją przeszlifuję.
Wnętrze w 90% skończone, pozostało jedynie pomalowanie fragmentu należącego do karoserii, czyli tylnej kratki z kawałkiem blachy. Na podłodze i tylnej półce położyłem flok. Natomiast fotele w miejscach szwów wykończyłem panel linem, jednak linie były zbyt wyraźne i nie wyglądało to naturalnie. Dlatego pokryłem je delikatną warstwą farby, dzięki czemu zbladły.
Dalsze prace nad kastą zacząłem od pomalowania podsufitki. Następnie przyszedł czas na przeszlifowanie podkładu. Mimo, że wydawał się dość gładki to postanowiłem i tak go przejechać papierem wodnym 5000. Przy tym usunąłem kilka paprochów, które wdarły się przy nakładaniu podkładu.
Jako bazy do pomalowania budy użyłem akrylu X-7 od Tamiyi. Nałożyłem, o ile dobrze pamiętam, ok. ośmiu bardzo drobnych warstw (mgiełek). Skórka pomarańczy jest minimalna i raczej powinna zejść po przeszlifowaniu, jednak problem sprawiły mi paprochy, które znów dostały się na powłokę.
Baza schła dobrze ponad tydzień, więc wziąłem się za usuwanie wspomnianych wcześniej wtrąceń. Przeszlifowałem je papierem wodnym 5000, a te które siedziały głębiej dodatkowo papierem 2000. Szlifowałem tylko miejsca, w których występowały niedoskonałości. W jednym czy dwóch punktach lekko odsłonił się podkład, więc pokryłem je kilkoma drobnymi warstwami lakieru co ujednoliciło powierzchnię.
Następnie na body nałożyłem akrylowego cleara X-22 Tamiyi. Około pięciu warstw. Pierwsza sucha, a pozostałe bardziej mokre. Lakier sechł ok. półtora do dwóch tygodni, po czym wziąłem się za szlifowanie i polerkę. Najpierw w ruch poszedł papier wodny 5000, następnie 6000 i 8000. Później polerka trzema pastami Tamiya - Coarse, Fine, Finish.
Nie spodziewałem się, że maskowanie tego modelu zajmie aż tyle czasu. Łącznie spędziłem nad tym ok. 6 godzin. Szczególnie pracochłonne były żaluzje na drzwiach.
Po pomalowaniu wszystkich czarnych elementów, podczas zdejmowania taśmy zauważyłem, że w wielu miejscach pozostał klej. Jednak próbując go usunąć doznałem szoku, pozostałe ślady to nie resztki kleju, lecz wynik jego wejścia w reakcję z clearem. Obstawiam, że mimo iż lakier sechł ok. 2 tygodni, to wciąż było to za krótko. Jedynym sposobem usunięcia wżerów było ponowne szlifowanie i polerowanie tych powierzchni.
Ostatecznie udało się uratować model, jednak kosztowało to wiele dodatkowej pracy i niepotrzebnych nerwów.
W kolejnym kroku zabrałem się za wszystkie detale karoserii – emblematy, kierunkowskazy, tablice rejestracyjne.
Wg instrukcji kalka ze znaczkiem Ferrari powinna być bezpośrednio przyklejona do maski. Postanowiłem jednak trochę się pobawić i nakleiłem ją na oddzielną cienką płytkę styrenową, a następnie pokryłem światłoutwardzalnym lakierem.
Następnie zabrałem się za poprawki tylnej klapy, które zakończyły się… totalną klapą. Po kolei. Nie byłem zadowolony z tego jak wyszła kalka ze znaczkiem Testarossa, więc pokryłem ją clearem jeszcze raz. Efekt był zadowalający, jednak folia z taśmą, którą zabezpieczyłem resztę elementu weszła w reakcję z powłoką, dokładnie tak samo jak w przypadku kasty. Wychodzi na to, że czas schnięcia X-22 od Tamiyi trzeba liczyć w miesiącach, a nie w tygodniach… Wobec tego czekało mnie ponowne szlifowanie i lakierowanie. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie pomysł, z którym spotkałem się w wielu źródłach, a mianowicie użycie suszarki do owoców, aby skrócić czas schnięcia lakieru. Podobno po takiej operacji powłoka jest nawet twardsza niż przy samoczynnym schnięciu, lecz przede wszystkim cały proces trwa znacznie krócej. Do tematu podszedłem ostrożnie. Klapę umieściłem jak najdalej wiatraka. Elementy skontrolowałem po 5 minutach suszenia. Jednak gdy zrobiłem to po kolejnych pięciu zauważyłem, że klapa zaczęła się delikatnie odkształcać. Wyginanie w palcach nie przywróciło jej do stanu pierwotnego. Gdy ostygła, próbowałem jeszcze ratować ją lekko podgrzewając suszarką i próbując odgiąć, lecz tylko pogorszyłem sprawę. Niektóre kratki pękły, a zniekształcenie pozostało. Nie miałem zamiaru kupować drugiego zestawu dla samej klapy, więc postanowiłem zrobić wszystko co się da, aby doprowadzić ją do jak najlepszego stanu. Wiedziałem, że nie będzie idealnie, lecz wracając do pierwotnych założeń – to miał być model do nauki, przypomnienia sobie paru rzeczy i taki był. Nie pozbawionych moich błędów, jednak wiele mnie to nauczyło.
Pomijając jednak moje błędy wspomnieć muszę o kilku, które dotyczą samego zestawu. Wewnętrzny panel drzwi jest jakieś 3-4mm krótszy od zewnętrznego. Wobec tego słupek B znajduje się gdzieś w połowie tylnej półki. Kolejną rzeczą jest tylna szyba, która jest o kilka milimetrów za niska i jeżeli nic się nie wykombinuje to pozostaje szpara między jej górną krawędzią, a dachem. Złożenie podwozia z karoserią jest naprawdę trudne i kosztowało mnie wiele nerwów. Producent nie przewidział żadnych zatrzasków, a wg instrukcji klej powinien zostać nałożony między progiem, a krawędzią drzwi. Trzeba się namęczyć, aby scalić te elementy na tyle skutecznie, by się nie rozeszły i jednocześnie nie było widać kleju.
Projekt został właśnie skończony.
Więcej zdjęć ukończonego modelu tutaj | Galeria
Autor | Mateusz Uścinowicz
Następny warsztat | Ford Fiesta S2000
© 2024 | Polityka Cookies | Regulamin Serwisu